Kilka dni temu dołączyłem a już czuje się jak w domu. Mieliśmy w naszych terenach piękny obfity w zwierzynę las a także czyste przejrzyste jezioro. Kierowałem się teraz nad rzekę. Gdy doszłem postanowiłem iść jej brzegiem aż do wodospadu - granicy terytoria. Idąc rozmyślałem o różnicach watah - poprzedniej i mojego teraźniejszego domu. Tam była jedna jak na taką watahę ciasna jaskinia, a tutaj każdy miał własną. Ja mieszkałem w grocie Green. Bardzo mi się podobała ponieważ jedno jej wyjście prowadziło do podziemnego źródła a drugie do lasu. Z zamyślenia wyrwał mnie cień pijącej wilczycy w oddali. Od razu rozpoznałem w niej Frostbolt. Zastanawiałem się czy podejść czy nie. Przecież dlaczego miałbym jej unikać? Nie było żadnego powodu. Zbliżyłem się.
- Cześć Frostbolt. Jestem Derlis.
- Ach tak słyszałam że dołączyłeś - zmierzyła mnie jakby chłodnym wzrokiem.
- Mam pytanko. Czy las, jezioro i rzeka to całe nasze tereny ?
- Yyymm... nie. Jeszcze jest polana. Znajduje się w prawo za lasem. - odpowiedziała zimno
- Nie byłem tam. Pokarzesz mi gdzie to jest ?
- ok. - już trochę mniej niechęci
Szliśmy w milczeniu przez las. Za zakrętem ukazała się piękna polana.
- Ładnie tu. - powiedziałem.
- Wiem. A jak to się stało że się tu znalazłeś - spytała trochę przyjaźniej.
- Długa historia ...
- A my mamy dużo czasu.- nagle zrobiła się ciekawa
- No byłem w watasze. Byłem tropicielem, zastępcom głównego. Żyło nam się dobrze, lecz pewna wataha na nas napadła i wygrała. Zabrała na połowę terenów. Nasza wataha była liczna, miała dużo szczeniaków. Mieliśmy aż dwie mieszkalne jaskinie. Zabrali nam tę większą i pozostawili w ciasnej. Potem następna napadła i następna. Próbowaliśmy obronić nasze małe schronienie. Wiele osobników zginęło w tym szczeniaki. Postanowiliśmy się zemścić. Ja miałem wtedy lekko ponad rok. Jedną pokonaliśmy ale one zawarły sojusz i znów nas ograbiły. W następnej wojnie zginęła moja matka próbując mnie ukryć. A potem ojciec. Zostałem sam. Zakradłem się w nocy do jaskini wrogów. Wiedziałem dokładnie gdzie jest bo sam tam mieszkałem. Spały tam wilki. Ranny Alfa i jego młody syn. Alfa by sam za niedługo skonał więc go zostawiłem. Jego syn był silny i młody, miałem zamiar go zabić, lecz to byłoby niesprawiedliwe. Zbudziłem go i cicho ogłuszyłem. Wyciągnąłem go do lasu. Tam się ocknął i stanęliśmy do walki. Po walce byłem ledwo żywy a on martwy. Zrzuciłem jego ciało ze skarpy i uciekłem. Zaczęli mnie tropić wrogowie. Kilku z nich zabiłem, lecz przetrwał jeden. Złapał mnie i zaczął okaleczać. Straszliwie okaleczony zostałem pozostawiony na pastwę losu. Szłem ostatkiem sił przez las. Znalazł mnie pewien szaman. Zaopiekował się mną. Dzięki niemu wyzdrowiałem. Powiedział mi że jeszcze trzy razy wrogowie na mnie napadną, po ostatniej walce miałem wypić eliksir regenerujący i usuwający rany i blizny. Odbyłem dwie krwawe zwycięskie walki. Ostatni napad odbył się w nocy. Ostatkiem sił walczyłem z ... wilczycą. Nie zabiła mnie, bo była zmuszona do walki choć była ciężko ranna. Podzieliłem się z nią eliksirem. Wędrowaliśmy razem. Byliśmy przyjaciółmi. Lecz przywódca - córka poprzedniego Alfy i siostra wilka którego zabiłem, wykryła zdradę ze strony wilczycy. Napadła na nas gdy spaliśmy. Adine ( moją przyjaciółkę ) okaleczyła na moich oczach, a mi pozostawiła wielkie rany. Zostałem z konającą Adine. Ona powiedziała że to była jej znienawidzona kuzynka, a także gdzie są najbliższa watahy. Następnej nocy zbudziła mnie i kazała wyjść na dwór. Wskazała na księżyc i powiedział że to moje przeznaczenie, a także kazała siebie dobić. Skróciłem jej cierpienie i udałem się w kierunku watah. Ta była najbliższa i nie miała żadnego związku z tamtymi wydarzeniami. - zakończyłem ciężko. - Teraz ty powiedz coś o sobie.
---------------------------------CD od Frostbolt---------------------------------
-Właściwie to nic ciekawego w porównaniu z tym co ty opowiedziałeś. Moja historia nie jest zresztą z byt długa. No i kondolencje z powodu przyjaciółki.-starałam uśmiechnąć się najcieplej jak mogłam.-Okres jeszcze z przed watahy był najcięższy. Nad światem panowała zima stulecia, a my na dodatek mieszkaliśmy w watasze mrozu. Poza naszymi granicami było i tak bardzo zimno, ale tam łapy przymarzały do ziemi jeżeli pół minuty stało się w bezruchu. Nigdy nie wiadomo było czy obudzisz się żywy. Ja miałam w tedy miesiąc i choć było trochę za wcześnie na to, to już odkrywałam swoje moce, które nie poprawiały sytuacji. Mimo, ze moi rodzice byli betami to ja już jako szczeniak spadłam do najniższego poziomu Omegi. Była tylko jedna wilczyca, która nie traktowała mnie jak coś złego, to była moja przyjaciółka Snowfall. Byłyśmy sobie bardzo bliskie. Rozdzieliło nas to, ze gdy ja przymierałam głodem z powodu wymrożenia zwierzyny zabrali mnie stamtąd. To był dzień poprzedzający lepsze dni i dzień śmierci Snowfall. Wciąż nie wiem czemu zmarła. Mam tylko nadzieję, że nie cierpiała.-zakończyłam.-No to wiesz o mnie wszystko. Oczywiście potem doszliśmy tutaj i rodzice postanowili założyć watahę. Teraz jestem szczęśliwa, ale brakuje mi Snowfall-zakwiliłam.
Deliris szturchnął mnie mnie pocieszająco łapą. Gdy wreszcie się ogarnęłam zakomunikowałam:
-No to jest nasza polana. Muszę już iść. Pa. Gdybyś czegoś potrzebował to powiedz.
I odeszłam. Byłam sztywna, ale to dla tego, że to było trochę krępujące tak się otwierać przed kimś kogo znałam dopiero od paru dni. Przedyskutowałam tą sprawę z Elentarisem, który zgodził się ze mną co do tego, a potem położyłam się w jaskini i spróbowałam zasnąć, ale przez całą noc albo myślałam o Derlisie, albo śniłam koszmaary o mojej ostanie nocy w watasze mrozu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz