piątek, 15 lutego 2013

Od Makao

Makao usiadła razem z Coldsnap pod drzewem. Uśmiechnęła się do niej.
 -Opowiem ci moją historię. Dokładnie. I nie męcz mnie już o to więcej.
 Urodziłam się daleko, w gęstym i prawie niezaludnionym lesie. Miałam czworo rodzeństwa. Mój ojciec był Alfą, a matka doskonałą Łowczynią. Gdy miałam dwa miesiące, w okolice naszego Legowiska przyszła grupka nieznanych nam ludzi. Nie byliśmy zbyt podejrzliwi, ale rodzce trzymali nas, szczenięta, z dala od nich. Mieli rację. 
 Pewnego dnia jeden z moich braci, Jazz, namówił nas na spacer pod nieobecność matki. Poszliśmy calą piątką. Dobrze znaliśmy okolicę i nie obawialiśmy się niczego. Może byliśmy zbyt pewni siebie, może to po prostu taka cecha dzieciństwa, a może... nie ważne. Natknęliśmy się na tych obcych ludzi. To było zupełnie nieoczekiwane. Jeden z nich zarzucił worek na Jazza, inny na mnie i na Fi, moją siostrę. Reszta chyba zdążyła uciec. Obok słyszałam szamotaninę Jazza i gniewne krzyki ludzi. Potem rozdzierany worek i wrzask bólu. Jazz... uwolnił się?
 Zostałam ja i Fi. Ściśnięte w jednym worku przeżywałyśmy koszmar. Początkowo wyłyśmy rozpaczliwie, wołając o pomoc. Próbowano nas tego oduczyć kopniakami. Z niejakim wstydem przyznaję, że się to udało. Nie byłyśmy silne duchem, a wilczęta słabo panują jeszcze nad odruchami, więc opór ustał. Zaczęłam zastanawiać się, co będzie dalej. Co się stanie? Podróż się dłużyła. Pewnego dnia rozwarto worek. Spojrzałam z odrazą na człowieka nade mną. Do środka wsunęła się ręka i wyjęła moją siostrę. Dziabnęłam rękę i skaleczyłam. Szkoda, że nie byłam większa. Fi przełożono do drugiego worka i przez chwilę słyszałam, jak popiskiwała cicho, a potem jej głos zagłuszyli ludzie. Zrozumiałam, że Fi poniesiono gdzie indziej niż mnie i nigdy jej już nie zobaczę.
  Nie będę opisywała dalszej podróży. W każdym razie doszliśmy do obozowiska. Później się dowiedziałam, że nazywa się to cyrk. Kilka dni później zaczęto mnie ''szkolić'', tzn męczyć, abym robiła różne dziwne rzeczy. A przecież byłam dopiero szczenięciem! Karmili mnie mało i rzadko, tylko wtedy, gdy podobały im się moje wyniki tego dziwnego szkolenia. W ten sposób dorastałam, wkrótce zaczęto mnie wystawiać na pokazach ku uciesze tłumu ludzi. Męczyłam się tak parę lat, aż do pewnej zimowej nocy.
  Było wyjątkowo zimno. Jak zwykle ze swojej klatki nasłuchiwałam odległych odglosów lasu i co jakiś czas wyłam żałośnie. Dotąd nie przynosiło to efektów, co najwyżej dostałam kopniaka od wartownika. Nagle usłyszałam lekkie stąpanie lap po śniegu. Odwróciłam się w tamtą stronę. Wilk o jasnej, wtapiającej się nieco w tło sierści szedł obok klatek. Był mniej więcej w moim wieku, może trochę starszy. Pisnęłam do niego, bylo jasne, że mnie zauważył. Skierował na mnie wzrok i mruknął:
- Biedna... Ludzie są straszni.
  Myślałam, ze pódzie dalej, ale on zaczaił się za wartownikiem. Skoczył mu na plecy i ogłuszył, a potem zerwal lańcuch z klatki podtrzymujący kłódkę jednym kłapnięciem zębów! Podobnie uczynił z kilkoma innymi klatkami i po chwili oszołomione nieco zwierzęta zaczęły wychodzić z klatek w gęsty ciemny las.  
  Ja także się odwróciłam, ale nieznajomy wilk powiedział:
- Chodź ze mną.
  Zgodziłam się, bo niewiele wiedzialam o życiu w lesie i pewnie bym dlugo nie przeżyla sama. Poszliśmy krętą ścieżką między sosnami i doprowadził mnie do pospiesznie wykopanego legowiska. Powiedział, że jego brat wkrótce wróci z polowania, a że jest świetnym lowcą, to na pewno starczy dla mnie. Powiedzial też, że się nazywa Draugluin i że od kilku lat razem z bratem wędrują po świecie. Jak przewidywał Draugluin, jego brat wrócił z posiłkiem i po raz pierwszy od dawna sie najadlam. Carcharoth - brat - zgodził się, bym wędrowala z nimi. Od tego czasu wlóczymy się po świecie, ale dopiero teraz Draugluin zostal moim partnerem i dołączyliśmy do watahy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz